Pierwsze kroki na ziemi austriackiej wydawały mi się pierwszymi stopniami do
piekła. Nie potrafiłam wyjaśnić, skąd pochodzi ten irracjonalny lęk przed tym,
co właśnie obserwowałam: zielone pagórki, przyozdobione plamami różowych,
białych czy żółtych kwiatów; domy, które swoim wyglądem przypominały chatki z
piernika; jeziora, głębsze i pochłaniające bardziej, niż pozornie mogłoby się
wydawać. Wszystko wyglądało tak sielsko, utopijnie pięknie, a co za tym idzie,
całkowicie nierealnie.
Nienawidziłam wszystkiego tego, czego nie mogłam się spodziewać. Moje życie od zawsze było ustabilizowane i dokładnie zaplanowane. Dzieciństwo opierało się przede wszystkim na szkole i zajęciach pozalekcyjnych, takich jak szkoła muzyczna czy nauka języka, potem był obiad, godzina zabawy, odrabianie lekcji, godzina czytania literatury pięknej, kolacja i sen. W weekendy i święta śpiewałam w kościele, mogłam się bawić nieco dłużej, często odwiedzaliśmy różnych ludzi. Później dorosłam, wyprowadziłam się z domu i zaczęłam studia. Wtedy też nie stało się nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Paru chłopaków, potem poznałam Gilberta. Wszystko działo się tak, jak powinno: kolacje, wieczory filmowe, wspólne mieszkanie, wakacje na Karaibach, rodzinne obiady. Potem powinien mi się oświadczyć, choćby pod Wieżą Eiffla, chociaż wolałabym coś bardziej oryginalnego. Następnie wzięlibyśmy ślub, urodziłabym kilkoro dzieci i nastąpiłoby to, co w każdym związku, po tylu latach, jest nieuniknione – zdrada. Dowiedziałabym się o tym, pewnie przypadkiem, zrobiłabym mu dziką awanturę, wyprowadziłabym się od niego, albo on ode mnie, potem przyjęłabym jego przeprosiny, a wszystko wróciłoby do normy. Na kolejne tego typu incydenty nie zwracałabym większej uwagi, a do tego pewnie sama robiłabym tak samo. Tylko, że tak się nie stało. Gilbert dopuścił się zdrady wobec mnie, a do tego nie przeprosił. Stało się to stanowczo zbyt wcześnie, inaczej niż to planowałam. Wszystkie te rzeczy, które dzieją się bez mojej kontroli i są pewnego rodzaju niespodziankami, bez względu na to, czy są okropne czy miłe, utożsamiam z czymś złym. Nic, na co ja nie miałam wpływu i na co ja samodzielnie nie pozwalałam, nie może być dobre.
Od zawsze, gdy w moim życiu pojawiał się problem, bez względu na jego rangę, starałam się przekonać samą siebie, że on tak naprawdę nigdy nie istniał. Doszłam już do takiej perfekcji, że po pewnym czasie przestawałam odróżniać rzeczy, które naprawdę się zdarzyły od tych, które powstały tylko w mojej głowie.
To pewnie dlatego ten kraj i ci ludzie w nim tak bardzo mnie przerażali. Nie znałam tych miejsc, nigdy nie chciałam ich poznać. Wszystko tu było dla mnie czymś dzikim i nieokiełzanym, a co za tym idzie – niespodziewanym i złym.
Taksówka jechała drogą ciągnącą się miedzy górami w dół. Była wąska i mokra – przez Innsbruck musiała przejść niedawno porządna burza. Spojrzałam na Joannę. Mogłam jedynie obserwować jej profil, lekko zaróżowione policzki i szkarłatne ucho, za które nerwowo zakładała jasne kosmyki włosów. Wpatrywała się w widok za szybą z fascynacją. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, żeby wiedzieć, że jej oczy i usta się śmiały. Co chwilę wskazywała kolejne miejsca, które okazywały się dla niej największymi cudami świata. Przyciskała spocone palce do szkła, zostawiając na nim brudne, okrągłe plamy.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jestem – powiedziała cicho, odwracając głowę w moją stronę. Uśmiechnęłam się lekko, czując w kościach mój kolejny triumf. Stopniowo, bardzo powoli sprawiałam, że Joanna śmiała się częściej, a jej myśli były dalekie od problemów, które obciążały już nie tylko ją, ale i mnie.
- Też nie mogę uwierzyć, że tu jestem – odparłam z przekąsem, którego ona nie zauważyła lub nie chciała dostrzec.
Droga stawała się coraz węższa, a drzewa rosły coraz gęściej. Z trudem rozpoznawałam okolicę. Drewniane domy powoli zaczynały pojawiać się na poboczu, co zwiastowało, że do Lans w końcu zawitała długo przeze mnie wyczekiwana cywilizacja.
Taksówkarz, po tym jak skręcił w jedną z uliczek, zwolnił gwałtownie i zaczął rozglądać się dookoła.
- To gdzieś tu – powiedział ochrypłym głosem – jaki to był numer?
- Siedemnasty.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając się domom, które tak naprawdę nic mi nie mówiły. Ulica w ogóle nie przypominała tej, którą odwiedziłam prawie rok temu, z Gilbertem. Nic nie było do siebie podobne. Miałam wrażenie, że od kiedy byłam tu ostatnim razem, wszystko się zmieniło oprócz mnie samej.
Nie miałam żadnego planu. Nie wiedziałam, jak długo zostanę w tym miejscu i co zrobię z Joanną. Nie miałam pojęcia, czy powinnam wybudować jej nowe życiu tu, w Austrii, w miejscu, które było dla niej rajem na ziemi i bajkową krainą. Może powinnam zabrać ją do Polski i tam siłą wyrwać jej siostrę z objęć chorego systemu prawnego, który w brutalny sposób odebrał tym dziewczynom nie tylko dom, miłość i ciepło, ale przede wszystkim czas, który powinny razem spędzić. Nie potrafiłam nawet określić, czy mam w sobie wystarczająco dużo siły i umiejętności by to osiągnąć. Może to moje całkowite przeświadczenie o tym, że jestem osobą nieomylną, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, było błędnym założeniem, a cała ta wzniosła idea, jaką było zbawienie tej dziewczyny, okaże się czymś naiwnym i nierealnym?
To, czy zrobiłam dobrze, czy źle okaże się w najbliższej przyszłości. Byłam pewna tylko tego, że choćby nie wiem co, musiałam działać i razem z Joanną chwytać dzień i zamykać go w szczelnym uścisku. Nie chciałam poukładanego życia pełnego bezczynności. Nie chciałam żałować tego, że nie mam czego żałować.
Zawładnęło mną teraz przedziwne uczucie, z którym nigdy przedtem się nie spotkałam. Miałam wrażenie, że po poznaniu Joanny nic już nie będzie takie samo. Możliwe, że zaraz po naszych wakacjach w Austrii, rozstaniemy się i każda z nas pójdzie w inną stronę. Jednak te parę dni, które wspólnie spędzimy, zmienią wszystko.
- To chyba tutaj – zniecierpliwiony głos kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na widok za szybą i uśmiechnęłam się szeroko.
Wielki, dwupiętrowy dom, zbudowany jedynie z drewna i paru cegieł przy fundamencie. Okna, umiejscowione w idealnie równych odległościach, osłonięte bordowymi okiennicami. Budynek, otoczony wysokimi i barwnymi kwiatami, wyglądał tak samo, jak reszta domów w tej okolicy. Nie wyróżniał się finezyjnymi rozwiązaniami architektonicznymi czy wyjątkowymi gatunkami roślin w ogródku. Był zwykły, ale gdy tylko go zobaczyłam, poczułam, że coś ściska mnie i ciągnie za żołądek.
- Tak – powiedziałam drżącym głosem – niech się pan zatrzyma.
Samochód stanął zaraz przy masywnym, o ile pamięć mnie nie myli, olchowym płocie.
- Niech panienki wysiadają – odezwał się taksówkarz, wyciągając nasze walizki i odkładając je na mokry chodnik – ja nie dżentelmen, nie mam czasu na takie pierdoły.
Powietrze było ciężkie, co tylko potwierdzało fakt, że niedawno padało. Wiatr zawiewał od wschodu i targał moimi włosami we wszystkich kierunkach. Przymknęłam oczy z zadowoleniem. Chociaż nienawidziłam tego kraju ze wszystkich sił, widząc tu coś mrocznego i nie dającego spokoju, nie mogłam nie cieszyć się z przyjazdu. Wreszcie mogłam zobaczyć ciocię Sisi, opowiedzieć jej o tym, w jak niebezpiecznym i nieprzyjemnym momencie życia jestem i przekonać ją, że powinniśmy niezwłocznie pomóc Joannie i zrobić wszystko, by żyło jej się odrobinę lepiej.
Ciotka siedziała na wiklinowym krześle, na werandzie, słuchając muzyki. Chociaż wciąż dzieliło nas paręnaście metrów, widziałam, że ma zamknięte oczy, a w ręce trzyma swoją ukochaną książkę – Ojca Chrzestnego, Maria Puzo. Czekała na nas.
Niezwłocznie zapłaciłam taksówkarzowi, nie zwracając większej uwagi na to, że stanowczo zawyżył swoją usługę i zarządał ceny za jakieś pięćdziesiąt kilometrów podróży, a nie za piętnaście, które dzieliło nas z lotniska do nowego domu.
- Jesteś pewna, że twoja ciocia nie będzie miała mi za złe, że się tutaj zatrzymam? – zapytała Joanna, chwytając swoją walizkę.
- Mon amour – powiedziałam i otworzyłam furtkę – o niczym innym nie marzymy niż o tym, by cię ugościć.
Drobne kamyczki skrzypiały pod naszym ciężarem, a kółka walizki zahaczały się na nierównościach. Ciągnęłam Joannę za rękę, udając, że nie słyszę jej ciągłych wątpliwości i propozycji zatrzymania się jednak w jakimś tanim i obskurnym pensjonacie.
- Tante! – zawołałam, kładąc bagaż na pierwszym stopniu drewnianych schodów.
Ciotka Sisi otworzyła oczy i spojrzała na nas nieprzytomnym wzorkiem. Zlustrowała najpierw mnie od góry do dołu, a potem Joannę. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie cieszy się z naszej wizyty i z wywrócenia jej codzienności do góry nogami. Przyglądała się nam tak chłodno, by za chwilę uśmiechnąć się do nas szeroko i poderwać się z fotela. Wyciągnęła ku mnie ramiona i przycisnęła mocno do siebie. Kołysała mnie w ramionach, jak wtedy, gdy wraz z rodzicami przyjeżdżaliśmy do tego dzikiego kraju i staraliśmy się umilić jej te parę dni naszą obecnością.
- A ta śliczna istota to pewnie Jeanna – głos ciotki był łagodny i spokojny, tak jak zawsze.
Nienawidziłam wszystkiego tego, czego nie mogłam się spodziewać. Moje życie od zawsze było ustabilizowane i dokładnie zaplanowane. Dzieciństwo opierało się przede wszystkim na szkole i zajęciach pozalekcyjnych, takich jak szkoła muzyczna czy nauka języka, potem był obiad, godzina zabawy, odrabianie lekcji, godzina czytania literatury pięknej, kolacja i sen. W weekendy i święta śpiewałam w kościele, mogłam się bawić nieco dłużej, często odwiedzaliśmy różnych ludzi. Później dorosłam, wyprowadziłam się z domu i zaczęłam studia. Wtedy też nie stało się nic, co mogłoby mnie zaskoczyć. Paru chłopaków, potem poznałam Gilberta. Wszystko działo się tak, jak powinno: kolacje, wieczory filmowe, wspólne mieszkanie, wakacje na Karaibach, rodzinne obiady. Potem powinien mi się oświadczyć, choćby pod Wieżą Eiffla, chociaż wolałabym coś bardziej oryginalnego. Następnie wzięlibyśmy ślub, urodziłabym kilkoro dzieci i nastąpiłoby to, co w każdym związku, po tylu latach, jest nieuniknione – zdrada. Dowiedziałabym się o tym, pewnie przypadkiem, zrobiłabym mu dziką awanturę, wyprowadziłabym się od niego, albo on ode mnie, potem przyjęłabym jego przeprosiny, a wszystko wróciłoby do normy. Na kolejne tego typu incydenty nie zwracałabym większej uwagi, a do tego pewnie sama robiłabym tak samo. Tylko, że tak się nie stało. Gilbert dopuścił się zdrady wobec mnie, a do tego nie przeprosił. Stało się to stanowczo zbyt wcześnie, inaczej niż to planowałam. Wszystkie te rzeczy, które dzieją się bez mojej kontroli i są pewnego rodzaju niespodziankami, bez względu na to, czy są okropne czy miłe, utożsamiam z czymś złym. Nic, na co ja nie miałam wpływu i na co ja samodzielnie nie pozwalałam, nie może być dobre.
Od zawsze, gdy w moim życiu pojawiał się problem, bez względu na jego rangę, starałam się przekonać samą siebie, że on tak naprawdę nigdy nie istniał. Doszłam już do takiej perfekcji, że po pewnym czasie przestawałam odróżniać rzeczy, które naprawdę się zdarzyły od tych, które powstały tylko w mojej głowie.
To pewnie dlatego ten kraj i ci ludzie w nim tak bardzo mnie przerażali. Nie znałam tych miejsc, nigdy nie chciałam ich poznać. Wszystko tu było dla mnie czymś dzikim i nieokiełzanym, a co za tym idzie – niespodziewanym i złym.
Taksówka jechała drogą ciągnącą się miedzy górami w dół. Była wąska i mokra – przez Innsbruck musiała przejść niedawno porządna burza. Spojrzałam na Joannę. Mogłam jedynie obserwować jej profil, lekko zaróżowione policzki i szkarłatne ucho, za które nerwowo zakładała jasne kosmyki włosów. Wpatrywała się w widok za szybą z fascynacją. Nie musiałam patrzeć na jej twarz, żeby wiedzieć, że jej oczy i usta się śmiały. Co chwilę wskazywała kolejne miejsca, które okazywały się dla niej największymi cudami świata. Przyciskała spocone palce do szkła, zostawiając na nim brudne, okrągłe plamy.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jestem – powiedziała cicho, odwracając głowę w moją stronę. Uśmiechnęłam się lekko, czując w kościach mój kolejny triumf. Stopniowo, bardzo powoli sprawiałam, że Joanna śmiała się częściej, a jej myśli były dalekie od problemów, które obciążały już nie tylko ją, ale i mnie.
- Też nie mogę uwierzyć, że tu jestem – odparłam z przekąsem, którego ona nie zauważyła lub nie chciała dostrzec.
Droga stawała się coraz węższa, a drzewa rosły coraz gęściej. Z trudem rozpoznawałam okolicę. Drewniane domy powoli zaczynały pojawiać się na poboczu, co zwiastowało, że do Lans w końcu zawitała długo przeze mnie wyczekiwana cywilizacja.
Taksówkarz, po tym jak skręcił w jedną z uliczek, zwolnił gwałtownie i zaczął rozglądać się dookoła.
- To gdzieś tu – powiedział ochrypłym głosem – jaki to był numer?
- Siedemnasty.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając się domom, które tak naprawdę nic mi nie mówiły. Ulica w ogóle nie przypominała tej, którą odwiedziłam prawie rok temu, z Gilbertem. Nic nie było do siebie podobne. Miałam wrażenie, że od kiedy byłam tu ostatnim razem, wszystko się zmieniło oprócz mnie samej.
Nie miałam żadnego planu. Nie wiedziałam, jak długo zostanę w tym miejscu i co zrobię z Joanną. Nie miałam pojęcia, czy powinnam wybudować jej nowe życiu tu, w Austrii, w miejscu, które było dla niej rajem na ziemi i bajkową krainą. Może powinnam zabrać ją do Polski i tam siłą wyrwać jej siostrę z objęć chorego systemu prawnego, który w brutalny sposób odebrał tym dziewczynom nie tylko dom, miłość i ciepło, ale przede wszystkim czas, który powinny razem spędzić. Nie potrafiłam nawet określić, czy mam w sobie wystarczająco dużo siły i umiejętności by to osiągnąć. Może to moje całkowite przeświadczenie o tym, że jestem osobą nieomylną, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, było błędnym założeniem, a cała ta wzniosła idea, jaką było zbawienie tej dziewczyny, okaże się czymś naiwnym i nierealnym?
To, czy zrobiłam dobrze, czy źle okaże się w najbliższej przyszłości. Byłam pewna tylko tego, że choćby nie wiem co, musiałam działać i razem z Joanną chwytać dzień i zamykać go w szczelnym uścisku. Nie chciałam poukładanego życia pełnego bezczynności. Nie chciałam żałować tego, że nie mam czego żałować.
Zawładnęło mną teraz przedziwne uczucie, z którym nigdy przedtem się nie spotkałam. Miałam wrażenie, że po poznaniu Joanny nic już nie będzie takie samo. Możliwe, że zaraz po naszych wakacjach w Austrii, rozstaniemy się i każda z nas pójdzie w inną stronę. Jednak te parę dni, które wspólnie spędzimy, zmienią wszystko.
- To chyba tutaj – zniecierpliwiony głos kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na widok za szybą i uśmiechnęłam się szeroko.
Wielki, dwupiętrowy dom, zbudowany jedynie z drewna i paru cegieł przy fundamencie. Okna, umiejscowione w idealnie równych odległościach, osłonięte bordowymi okiennicami. Budynek, otoczony wysokimi i barwnymi kwiatami, wyglądał tak samo, jak reszta domów w tej okolicy. Nie wyróżniał się finezyjnymi rozwiązaniami architektonicznymi czy wyjątkowymi gatunkami roślin w ogródku. Był zwykły, ale gdy tylko go zobaczyłam, poczułam, że coś ściska mnie i ciągnie za żołądek.
- Tak – powiedziałam drżącym głosem – niech się pan zatrzyma.
Samochód stanął zaraz przy masywnym, o ile pamięć mnie nie myli, olchowym płocie.
- Niech panienki wysiadają – odezwał się taksówkarz, wyciągając nasze walizki i odkładając je na mokry chodnik – ja nie dżentelmen, nie mam czasu na takie pierdoły.
Powietrze było ciężkie, co tylko potwierdzało fakt, że niedawno padało. Wiatr zawiewał od wschodu i targał moimi włosami we wszystkich kierunkach. Przymknęłam oczy z zadowoleniem. Chociaż nienawidziłam tego kraju ze wszystkich sił, widząc tu coś mrocznego i nie dającego spokoju, nie mogłam nie cieszyć się z przyjazdu. Wreszcie mogłam zobaczyć ciocię Sisi, opowiedzieć jej o tym, w jak niebezpiecznym i nieprzyjemnym momencie życia jestem i przekonać ją, że powinniśmy niezwłocznie pomóc Joannie i zrobić wszystko, by żyło jej się odrobinę lepiej.
Ciotka siedziała na wiklinowym krześle, na werandzie, słuchając muzyki. Chociaż wciąż dzieliło nas paręnaście metrów, widziałam, że ma zamknięte oczy, a w ręce trzyma swoją ukochaną książkę – Ojca Chrzestnego, Maria Puzo. Czekała na nas.
Niezwłocznie zapłaciłam taksówkarzowi, nie zwracając większej uwagi na to, że stanowczo zawyżył swoją usługę i zarządał ceny za jakieś pięćdziesiąt kilometrów podróży, a nie za piętnaście, które dzieliło nas z lotniska do nowego domu.
- Jesteś pewna, że twoja ciocia nie będzie miała mi za złe, że się tutaj zatrzymam? – zapytała Joanna, chwytając swoją walizkę.
- Mon amour – powiedziałam i otworzyłam furtkę – o niczym innym nie marzymy niż o tym, by cię ugościć.
Drobne kamyczki skrzypiały pod naszym ciężarem, a kółka walizki zahaczały się na nierównościach. Ciągnęłam Joannę za rękę, udając, że nie słyszę jej ciągłych wątpliwości i propozycji zatrzymania się jednak w jakimś tanim i obskurnym pensjonacie.
- Tante! – zawołałam, kładąc bagaż na pierwszym stopniu drewnianych schodów.
Ciotka Sisi otworzyła oczy i spojrzała na nas nieprzytomnym wzorkiem. Zlustrowała najpierw mnie od góry do dołu, a potem Joannę. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie cieszy się z naszej wizyty i z wywrócenia jej codzienności do góry nogami. Przyglądała się nam tak chłodno, by za chwilę uśmiechnąć się do nas szeroko i poderwać się z fotela. Wyciągnęła ku mnie ramiona i przycisnęła mocno do siebie. Kołysała mnie w ramionach, jak wtedy, gdy wraz z rodzicami przyjeżdżaliśmy do tego dzikiego kraju i staraliśmy się umilić jej te parę dni naszą obecnością.
- A ta śliczna istota to pewnie Jeanna – głos ciotki był łagodny i spokojny, tak jak zawsze.
Mimo tego że był już początek czerwca, w tym dziwnym kraju
wciąż wiał chłodny wiatr, a deszcz przelotnie kropił chodniki. Szłam dróżką,
pomiędzy wysokimi, zielonymi trawami, trzymając kurczowo chudą dłoń ciotki.
Joanna biegła przed nami, podskakując i potykając się na przemian, a jej
policzki były zaróżowione z emocji. Wskazywała i pytała nas co chwilę o
historię każdego budynku i drzewa, które napotkało jej ciekawski wzrok.
Nie przysłuchiwałam się ich rozmowie, obserwowałam ciotkę z trwogą. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś przez rok mógł aż tak bardzo się postarzeć. Ciocia Sisi wciąż była piękna, jej rysy były szlachetne, wręcz zatrważające. Byłam pewna, że nie było mężczyzny, który nie spojrzałby na nią lubieżnie oraz kobiety, która nie nienawidziłaby jej od pierwszego wejrzenia. Jednak jej cera pożółkła, a kąciki ust ściągnęły się w dół. Wokół oczu plątały się kurze łapki, a na czole zagościły poprzeczne zmarszczki. Ciotka Sisi była smutna, lekko przygaszona. Chwilami siliła się na wymuszony uśmiech lub zamyślała i nie słuchała tego, co mówiłam ja i Joanna. Wpatrywała się ponuro w przestrzeń przed nami i ściskała mocno moją rękę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ukrywa przed nami, lub tylko przede mną, czegoś strasznego. Czy to możliwe, że ta wesoła niegdyś kobieta stała się smutnym cieniem samej siebie, ot tak, bez większego powodu?
- A więc to jest kochanka Gilberta? – zapytała ciotka, wskazując na moją nową przyjaciółkę podbródkiem.
Joanna schylała się właśnie, żeby zerwać jednego z tych drobnych kwiatków, by za chwilę włożyć go za swoje ucho. Wyglądała jak beztroska, mała dziewczynka, którą przenigdy nie spotkało nic złego.
- Ciociu – powiedziałam cicho – nie oceniaj jej zbyt pochopnie. To nie ona była zła, tylko Gilbert.
- Ale dlaczego? Tylko nie mów, że nagle chcesz zajmować się zbłąkanymi owieczkami? – przewróciła oczami.
Uśmiechnęłam się blado.
- Czas na zmiany – powiedziałam cierpko i wbiłam wzrok w chodnik przede mną.
Ciotka powtórnie zamyśliła się, tym razem przyglądając się mi badawczo.
Noc nie była dla mnie łaskawa. Każdy najmniejszy szmer, skrzypnięcie starych desek czy wiatr, który uderzał w okiennice, potrafił mnie obudzić i wprowadzić w stan niewytłumaczalnego niepokoju. Leżałam wyciągnięta na dwuosobowym łóżku, z głową wciśniętą między poduszkami, starając się bezskutecznie zagłuszyć nie tylko odgłosy pochodzące z domowych kątów, ale przede wszystkim bicie mojego oszalałego serca.
Pierwszy raz, od bardzo wielu miesięcy nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie miałam planu, ani nawet pomysłu na to, co powinnam zrobić z Joanną i jej siostrą. Bałam się, że zbyt szybko i pochopnie podjęłam decyzję o oswojeniu dziewczyny i naiwnie wierzyłam, że mogę być kimś w rodzaju Boga. Nie byłam przecież zbawicielką, nie posiadałam żadnej nadzwyczajnej mocy czy wiedzy.
Z całych swoich sił próbowałam zagłuszyć każdy wyrzut sumienia, który dochodził do mojej świadomości i odepchnąć od siebie wspomnienia o każdym popełnionym błędzie. Obawiałam się, że moją największą winą nie było to, że zabrałam Joannę do Austrii, czy kupiłam jej nowe ciuchy. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że dałam jej nadzieję, która szybko może okazać się jedynie naszym bezpodstawnym złudzeniem. Im dłużej o tym myślałam, tym większe ciarki przechodziły po moim ciele.
Musiałam natychmiast coś wymyślić, nawet jeśli byłoby największą bzdurą na świecie. Potrzebowałam pomysłu, jakiegoś punktu zaczepienia, który mógłby stać się początkiem czegoś, co pomogłoby nie tylko Joannie, ale i mnie.
Gdy obudziłam się, słońce na niebie wisiało już dość wysoko, było południe. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy, które piekły mnie niemiłosiernie. Nie miałam najmniejszej ochoty wydostać się spod ciepłej kołdry, nie wspominając nawet o położeniu stopy na podłodze.
Nie chciałam mierzyć się z tym, co działo się na dole, zaledwie parę metrów niżej. Patrzeć na tę okropną nadzieję, z jaką wpatruje się we mnie Joanna oczekując, że przedstawię jej plan na najbliższe dni, które miały odmienić jej życie.
Powoli i z nieukrywaną niechęcia zeszłam na dół. Słońce zaglądało do każdego kąta pokoju, raziło mnie. Gdzieś w głębi grał telewizor, spiker poważnym głosem informował o kolejnych rozruchach na Ukrainie. Chwilę później jego ton zmienił się nie do poznania, z rozbawieniem opowiadał o nowonarodzonych fenkach w lokalnym zoo.
Joanna siedziała w kuchni z brodą opartą na kolanach. Wpatrywała się obojętnie w ekran telewizora i nie rozumiała niczego z tego, co tam mówią. Posmarowała kromkę razowego chleba białym serem i odłożyła ją na talerz z innymi, które wyglądały tak samo, jak poprzednie.
- Cześć – powiedziałam wesoło, udając niepoprawną optymistkę. Joanna podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Dobrze, że już wstałaś – powiedziała – zrobiłam nam śniadanie. Nalać ci herbaty?
- Tak – odparłam, odgryzając kawałek kanapki – wódki też nalej.
Widocznie znała mnie już dość dobrze, bo zignorowała moją prośbę, wywracając przy tym oczami.
Siedziałyśmy naprzeciw siebie, w całkowitym milczeniu. Joanna wpatrywała się we mnie głupkowato, a ja rozpaczliwie próbowałam unikać jej natrętnego spojrzenia, wybierając oglądanie w telewizji olbrzymiego tyłka Kim Kardashian.
- To już dzisiaj – przerwała wesoło ciszę.
Spojrzałam na nią nieprzytomnym i zblazowanym wzrokiem. Dzisiaj siódmy czerwca. Rok temu Poroszenko został prezydentem Ukrainy, siedemnaście lat temu wybuchła wojna domowa w Gwinei-Bissau, tego dnia urodził się Bear Grylls, a swój żywot zakończył Franklin Frederick Korell. Jednak o ile mi wiadomo, to żadne z tych wydarzeń nie dotyczyło bezpośrednio Joanny.
- O co ci chodzi? – spytałam, przykładając do ust filiżankę.
- No dzisiaj pojedziemy zobaczyć skocznie – powiedziała pewnie.
- O czym ty do cholery mówisz?
- Bergisel, to po to tu przyjechałyśmy. Pamiętasz, Mela?
Przez te całe zamieszanie, zamartwianie się o ciotkę i obsesyjne poszukiwanie planu, całkowicie zapomniałam o istnieniu tego nieszczęsnego obiektu, który dla Asi był widocznie czymś niezwykle ważnym. Perspektywa wyjścia z domu, wycieczki do serca Tyrolu – Innsbrucku i poszukiwanie jakieś tam skoczni, przyprawiało mnie o dreszcze. Do tego ten wielki entuzjazm, którym tryskała Joanna, wydawał mi się co najmniej irracjonalny.
Jakieś trzy godziny później siedziałyśmy w międzymiastowej kolejce , która zmierzała w kierunku Innsbrucku. Pogoda dopisywała, a słońce bez litości świeciło mi w oczy. Joanna ubrana w najlepsze ubranie, jakie znalazła nie tylko w swojej szafie, ale i w mojej, siedziała obok mnie i wpatrywała się w przestrzeń za oknem. Zrobiłam jej perfekcyjny makijaż, podkreśliłam kości policzkowe, a włosy doprowadziłam do względnego porządku. Ja sama miałam na sobie najzwyklejsze w świecie niebieskie dżinsy i jasną koszulę, nie wiążąc z naszą wczesnopopołudniową eskapadą większych nadziei.
Po powierzchownym zwiedzeniu zamku Ambras, dwugodzinnym przemarszu przez zoo Alpenzoo, dopchaniu się do miniaturowych fenków i zjedzeniu najdroższych lodów w mieście Joanna, niemalże siłą, ciągnęła mnie w stronę skoczni. Nie miałam ani siły, ani ochoty oglądać jakieś wielkiej górki, z której na nartach zjeżdżali faceci w niemęskich kombinezonach. Byłam coraz bardziej przygnębiona faktem, że cudowne wakacje Joanny zakończą się nieuchronną klęską i moim największym w ostatnim czasie niepowodzeniem.
- To tu! – głos Aśki stał się nagle irytujący i piskliwy. Zatrzymałyśmy się na środku chodnika, wpatrując się w niewiadomo co. Faktycznie, nie było żadnej wątpliwości, że po półgodzinnym truchcie dotarłyśmy wreszcie na miejsce.
Podeszłam bliżej i przyjrzałam się uważnie tabliczce.
- Dziś nieczynne dla turystów – oznajmiłam z ulgą – przyjedziemy tu jutro.
Złapałam Joannę za rękę i pociągnęłam w stronę, o ile mnie oczy nie myliły, pokaźnej wielkości cmentarza.
- Zaraz wyjdą – powiedziała, wyrywając mi się.
Nie bardzo wiedziałam o czym mówiła i odniosłam wrażenie, że najlepiej byłoby się nie dowiadywać, o kim mówi moja towarzyszka. Postanowiłam jednak tym razem jej nie ustąpić i ponownie spróbowałam pociągnąć ją za sobą. Ona jednak sprawiała wrażenie wmurowanej w chodnik i ani myślała drgnąć.
- O czym ty mówisz? – spytałam, znudzona tymi dziecinnymi przepychankami.
- Skoczkowie. Przeczytałam w Internecie, że o osiemnastej powinien skończyć się ich trening – wyjaśniła poważnym tonem.
Nagle zrozumiałam, dlaczego chciała odwiedzić te wszystkie miejsca w mieście i przedłużała wszystko, jak tylko mogła.
- Ty pieprzona idiotko – wypaliłam – nie zachowuj się jak psychofanka.
Spojrzała na mnie przelotnie, ignorując całkowicie to, co jej powiedziałam. Wciąż wpatrywała się w wąską ścieżkę, prowadzącą od jakiegoś budynku do bramy wyjściowej.
- Ty się ślinisz – rzuciłam i zaśmiałam się histerycznie. Czułam się jak bohaterka jakieś durnej, amerykańskiej komedii. Zaczęłam żałować, że w ogóle wychyliłam stopę spod tej cholernej kołdry i dałam się namówić na idiotyczną wycieczkę po Innsbrucku, która okazała się niczym innym, jak objawem jednej z wielu psychoz Joanny.
Na horyzoncie pojawił się tłumek złożony z około pięciu chuderlawych facetów, który wprowadził moją koleżanką w jeszcze większą, o ile to możliwe, euforię. Przyglądałam się temu obrazkowi z nieukrywanym przerażeniem, przeczuwając zbliżającą się wielkimi krokami katastrofę. Już za chwilę, za zaledwie parę minut, Aśka zrobi z siebie wariatkę, upokarzając tym nie tylko siebie, ale również mnie. Zrozumiałam, że cokolwiek zrobię to i tak, prędzej czy później, pójdę z nią na dno.
Gorączkowo próbowałam znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Nie miałam na tyle siły, by przepchnąć dziewczynę z drogi skoczków, ani na tyle argumentów i czasu, by przemówić do resztek jej zdrowego rozsądku.
Im bliżej byli, tym Joanna miała bardziej zaślinioną brodę, a jej ciało drżało z podniecenia. Ja natomiast byłam bardziej przerażona. Postanowiłam działać instynktownie i puścić wodzę fantazji. Spojrzałam raz jeszcze w kierunku bramy. Chłopacy wciąż rozmawiali w najlepsze, nie zauważając dramatu, który właśnie toczył się na chodniku zaledwie dziesięć metrów od nich. Nie wiem, skąd w moich mięśniach znalazło się tyle siły, ale z całym impetem rzuciłam się na Joannę, która nie spodziewając się tego heroicznego ataku z mojej strony, straciła równowagę i upadła z hukiem na ziemię. Spojrzałam raz jeszcze na skoczków, upewniając się, że nikt nie widziałam mojego irracjonalnego czynu.
Moja towarzyszka spojrzała na mnie zszokowana, krzycząc coś po polsku.
- Zamknij się – przerwałam jej ostro i uklękłam obok niej. Wyglądała fantastycznie. Przedarte legginsy na kolanie, umorusana bluzka i ociekająca krwią rana na dłoni, która prezentowała się niezwykle efektownie.
Znowu rzuciłam spojrzenie na skoczków, którzy właśnie teraz przechodzili przez bramę i przyglądali się nam z zaciekawieniem.
- Joanno! – zawołałam teatralnie – nic ci nie jest?
Aśka prychnęła i spojrzała na mnie pogardliwie.
- Więc chcesz się na mnie zemścić za Gilberta? Przeprosiłam cię już za to, ja naprawdę żałuję – powiedziała pod nosem.
Machnęłam ręką zniecierpliwiona i zaczęłam pomagać jej wstać. Starałam się robić to na tyle nieporadnie, żeby po chwili jej tyłek znowu zaliczył bliskie spotkanie z chłodnym chodnikiem. Patrzyła na mnie z nieukrywaną nienawiścią, przeklinając dzień, w którym mnie spotkała.
- Coś się stało? – usłyszałam głos za plecami – może pomogę?
Uśmiechnęłam się triumfalnie do Aśki.
- Tyle razy jej powtarzałam, żeby patrzyła pod nogi – odparłam, uśmiechając się słodko.
- Pomogę ci wstać – powiedział chłopak do Joanny i przykląkł przy niej. Nie był wybitnie urodziwy ani nie wyglądał na sportowca. Był niski, jak na mężczyznę i odrobinę za chudy. Jego górna szczęka lekko wystawała, a krzaczaste brwi przyciągały uwagę. Było jednak w nim coś przyjemnego, serdecznego, można by rzecz, że magnetyzującego. Uśmiechnął się życzliwie do Aśki i otrzepał z jej ramion piasek. Odwróciłam się w kierunku reszty chłopaków, którzy z nieukrywanym rozbawieniem przyglądali się całej sytuacji. Przyjrzałam się im uważnie i okazało się, że bez kasków nie wyglądają tak samo.
Ten, który stał najbliżej mnie, patrzył raz na mnie, raz na swojego kolegę, który wciąż głupkowato uśmiechał się do mojej towarzyszki. Miał krzywy uśmiech, niemodne już tunele w uszach i dziwną czapkę, z napisem Physio Term. Następny chłopak był cholernie przystojny. Ciemne, gęste włosy, zielonkawe oczy, oliwkowa skóra i atletyczna budowlowa ciała sprawiła, że zaczęłam myśleć, że skoro niektórzy Austriacy wyglądają jak greccy bogowie, to ten kraj nie może być aż taki beznadziejny.
Kolejny chłopak przyglądał mi się uważnie, uśmiechając się pod nosem. Gdy tylko napotkałam jego wilcze, wygłodniałe spojrzenie wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Moje ciało, od głowy aż po duży palec u stopy, przeszedł niebezpieczny dreszcz. Poczułam, że jestem zgubiona, a on uśmiechnął się triumfalnie tak, jakby mógł czytać w moich myślach. Przeniosłam speszony wzrok na ostatniego chłopaka, który stał z boku. Przypatrywał się całej sytuacji bez zainteresowania, wyraźnie się niecierpliwiąc. Nie miał najmniejszej ochoty ratować obcej dziewczyny, próbować ją podnieść czy chociażby obrzucić jakimkolwiek spojrzeniem jej koleżanki.
- Jak masz na imię? – usłyszałam za plecami.
- Joanna – powiedziała słabym głosem, wczuwając się w rolę obłożnie chorej.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- A ja jestem Melissa – powiedziałam z nieukrywaną satysfakcją – miło was poznać.
- My nie musimy się chyba przedstawiać – powiedział ten, który cały czas świdrował mnie wzrokiem.
- Szczerze mówiąc – zaczęłam zadziornie – to nie mam pojęcia kim jesteście.
Chłopak skrzywił się i prychnął z irytacją, a ten, który przez cały czas ignorował całą sytuację, uśmiechnął się do mnie krzywo.
- Może ja was odwiozę do domu? – powiedział bohater Aśki – gdzie mieszkacie?
- W Lans – odpowiedziałam – to miło z twojej…
- Stefan, na litość Boską – przerwał mi ten wiecznie naburmuszony – spieszymy się.
Chłopak poczerwieniał gwałtownie ze wstydu i posłał kumplowi mordercze spojrzenie.
- Jeśli to kłopot to jakoś sobie poradzimy, prawda Mela? – powiedziała szybko Aśka, wspierając się wciąż na ramieniu, jak się przed chwilą okazało, Stefana.
- To żaden problem – powiedział pospiesznie – to niedaleko.
- Jak sobie chcesz – odparł tamten z rezygnacją w głosie.
Uśmiechnęłam się słodko do niego i podniosłam z ziemi torebkę Joanny.
- Nic się nie stanie, jeśli poudajesz chwilę dżentelmena – powiedziałam grzecznie.
Joanna leżała obok mnie na łóżku, czerwona z emocji i z buzią, która dzisiaj najpewniej się nie zamknie. Opowiadała o tym, jak wielką przysługę jej wyświadczyłam, o tym, jak wspaniałymi ludźmi okazali się jej idole i jak Stefan Kraft pięknie pachnie.
Ja natomiast zastanawiałam się nad tym, co się ze mną stało. Zawsze chciałam być inna niż ktokolwiek. Nie być każdą, być niektórą. Wierzyłam, że w tym wszystkim właśnie o to chodzi i to mnie w jakiś sposób uszczęśliwi.
Byłam wolna. Mogłam iść w prawo lub w lewo. Mogłam nie iść nigdzie. Mogłam robić wszystko, co tylko chciałam, a tak naprawdę, w końcowym rozrachunku okazywało się, że nie mogłam niczego. Pewnie dlatego byłam akurat tu, w Austrii, z obcą dziewczyną, nie wiedząc, co właściwie robię.
- Może zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami? – drżący głos Joanny wyrwał mnie z zamyślenia. Patrzyła na mnie uważnie.
- Dlaczego?
Spojrzała w bok, zawstydzona.
- Bo tylko ty nie masz mnie gdzieś.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Jesteśmy całkowicie inne, nie pasujemy do siebie – powiedziałam cierpko.
Joanna przeniosła bezradnie wzrok na mnie.
- Bądź sobie taka, jaka chcesz być – powiedziała po chwili – a ja będę taka, jak teraz. Nie musimy być takie same, żeby się przyjaźnić.
Uśmiechnęłam się do niej, nie wiedząc co powiedzieć.
- Proszę cię – zaczęła błagalnie – Będę dobra. Będę sprzątać, gotować, rozmawiać z tobą, gdy będziesz miała na to ochotę. Nigdy nie miałam przyjaciółki, ale szybko się uczę. Gdy przyjęłam się w tamtym roku na kasę w markecie, kierowniczka powiedziała, że jestem pojętna. Obiecuję, że nie będę żądać od ciebie żadnych tłumaczeń, gdy wrócisz pijana w środku nocy. Będę ci ufać i zrobię dla ciebie wszystko, tylko mnie nie opuszczaj.
Tego dnia Joanna okłamała mnie pierwszy i ostatni raz. Od tamtej pory zawsze pytała mnie gdzie i z kim byłam oraz dlaczego tyle wypiłam. To nie tak, że mi nie ufała. Tamtego wieczoru, gdy piłyśmy wspólnie herbatę, przykryte kołdrą pod samą szyję, Joanna poczuła się za mnie odpowiedzialna.
Nie przysłuchiwałam się ich rozmowie, obserwowałam ciotkę z trwogą. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś przez rok mógł aż tak bardzo się postarzeć. Ciocia Sisi wciąż była piękna, jej rysy były szlachetne, wręcz zatrważające. Byłam pewna, że nie było mężczyzny, który nie spojrzałby na nią lubieżnie oraz kobiety, która nie nienawidziłaby jej od pierwszego wejrzenia. Jednak jej cera pożółkła, a kąciki ust ściągnęły się w dół. Wokół oczu plątały się kurze łapki, a na czole zagościły poprzeczne zmarszczki. Ciotka Sisi była smutna, lekko przygaszona. Chwilami siliła się na wymuszony uśmiech lub zamyślała i nie słuchała tego, co mówiłam ja i Joanna. Wpatrywała się ponuro w przestrzeń przed nami i ściskała mocno moją rękę. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie ukrywa przed nami, lub tylko przede mną, czegoś strasznego. Czy to możliwe, że ta wesoła niegdyś kobieta stała się smutnym cieniem samej siebie, ot tak, bez większego powodu?
- A więc to jest kochanka Gilberta? – zapytała ciotka, wskazując na moją nową przyjaciółkę podbródkiem.
Joanna schylała się właśnie, żeby zerwać jednego z tych drobnych kwiatków, by za chwilę włożyć go za swoje ucho. Wyglądała jak beztroska, mała dziewczynka, którą przenigdy nie spotkało nic złego.
- Ciociu – powiedziałam cicho – nie oceniaj jej zbyt pochopnie. To nie ona była zła, tylko Gilbert.
- Ale dlaczego? Tylko nie mów, że nagle chcesz zajmować się zbłąkanymi owieczkami? – przewróciła oczami.
Uśmiechnęłam się blado.
- Czas na zmiany – powiedziałam cierpko i wbiłam wzrok w chodnik przede mną.
Ciotka powtórnie zamyśliła się, tym razem przyglądając się mi badawczo.
Noc nie była dla mnie łaskawa. Każdy najmniejszy szmer, skrzypnięcie starych desek czy wiatr, który uderzał w okiennice, potrafił mnie obudzić i wprowadzić w stan niewytłumaczalnego niepokoju. Leżałam wyciągnięta na dwuosobowym łóżku, z głową wciśniętą między poduszkami, starając się bezskutecznie zagłuszyć nie tylko odgłosy pochodzące z domowych kątów, ale przede wszystkim bicie mojego oszalałego serca.
Pierwszy raz, od bardzo wielu miesięcy nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie miałam planu, ani nawet pomysłu na to, co powinnam zrobić z Joanną i jej siostrą. Bałam się, że zbyt szybko i pochopnie podjęłam decyzję o oswojeniu dziewczyny i naiwnie wierzyłam, że mogę być kimś w rodzaju Boga. Nie byłam przecież zbawicielką, nie posiadałam żadnej nadzwyczajnej mocy czy wiedzy.
Z całych swoich sił próbowałam zagłuszyć każdy wyrzut sumienia, który dochodził do mojej świadomości i odepchnąć od siebie wspomnienia o każdym popełnionym błędzie. Obawiałam się, że moją największą winą nie było to, że zabrałam Joannę do Austrii, czy kupiłam jej nowe ciuchy. Powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że dałam jej nadzieję, która szybko może okazać się jedynie naszym bezpodstawnym złudzeniem. Im dłużej o tym myślałam, tym większe ciarki przechodziły po moim ciele.
Musiałam natychmiast coś wymyślić, nawet jeśli byłoby największą bzdurą na świecie. Potrzebowałam pomysłu, jakiegoś punktu zaczepienia, który mógłby stać się początkiem czegoś, co pomogłoby nie tylko Joannie, ale i mnie.
Gdy obudziłam się, słońce na niebie wisiało już dość wysoko, było południe. Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy, które piekły mnie niemiłosiernie. Nie miałam najmniejszej ochoty wydostać się spod ciepłej kołdry, nie wspominając nawet o położeniu stopy na podłodze.
Nie chciałam mierzyć się z tym, co działo się na dole, zaledwie parę metrów niżej. Patrzeć na tę okropną nadzieję, z jaką wpatruje się we mnie Joanna oczekując, że przedstawię jej plan na najbliższe dni, które miały odmienić jej życie.
Powoli i z nieukrywaną niechęcia zeszłam na dół. Słońce zaglądało do każdego kąta pokoju, raziło mnie. Gdzieś w głębi grał telewizor, spiker poważnym głosem informował o kolejnych rozruchach na Ukrainie. Chwilę później jego ton zmienił się nie do poznania, z rozbawieniem opowiadał o nowonarodzonych fenkach w lokalnym zoo.
Joanna siedziała w kuchni z brodą opartą na kolanach. Wpatrywała się obojętnie w ekran telewizora i nie rozumiała niczego z tego, co tam mówią. Posmarowała kromkę razowego chleba białym serem i odłożyła ją na talerz z innymi, które wyglądały tak samo, jak poprzednie.
- Cześć – powiedziałam wesoło, udając niepoprawną optymistkę. Joanna podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Dobrze, że już wstałaś – powiedziała – zrobiłam nam śniadanie. Nalać ci herbaty?
- Tak – odparłam, odgryzając kawałek kanapki – wódki też nalej.
Widocznie znała mnie już dość dobrze, bo zignorowała moją prośbę, wywracając przy tym oczami.
Siedziałyśmy naprzeciw siebie, w całkowitym milczeniu. Joanna wpatrywała się we mnie głupkowato, a ja rozpaczliwie próbowałam unikać jej natrętnego spojrzenia, wybierając oglądanie w telewizji olbrzymiego tyłka Kim Kardashian.
- To już dzisiaj – przerwała wesoło ciszę.
Spojrzałam na nią nieprzytomnym i zblazowanym wzrokiem. Dzisiaj siódmy czerwca. Rok temu Poroszenko został prezydentem Ukrainy, siedemnaście lat temu wybuchła wojna domowa w Gwinei-Bissau, tego dnia urodził się Bear Grylls, a swój żywot zakończył Franklin Frederick Korell. Jednak o ile mi wiadomo, to żadne z tych wydarzeń nie dotyczyło bezpośrednio Joanny.
- O co ci chodzi? – spytałam, przykładając do ust filiżankę.
- No dzisiaj pojedziemy zobaczyć skocznie – powiedziała pewnie.
- O czym ty do cholery mówisz?
- Bergisel, to po to tu przyjechałyśmy. Pamiętasz, Mela?
Przez te całe zamieszanie, zamartwianie się o ciotkę i obsesyjne poszukiwanie planu, całkowicie zapomniałam o istnieniu tego nieszczęsnego obiektu, który dla Asi był widocznie czymś niezwykle ważnym. Perspektywa wyjścia z domu, wycieczki do serca Tyrolu – Innsbrucku i poszukiwanie jakieś tam skoczni, przyprawiało mnie o dreszcze. Do tego ten wielki entuzjazm, którym tryskała Joanna, wydawał mi się co najmniej irracjonalny.
Jakieś trzy godziny później siedziałyśmy w międzymiastowej kolejce , która zmierzała w kierunku Innsbrucku. Pogoda dopisywała, a słońce bez litości świeciło mi w oczy. Joanna ubrana w najlepsze ubranie, jakie znalazła nie tylko w swojej szafie, ale i w mojej, siedziała obok mnie i wpatrywała się w przestrzeń za oknem. Zrobiłam jej perfekcyjny makijaż, podkreśliłam kości policzkowe, a włosy doprowadziłam do względnego porządku. Ja sama miałam na sobie najzwyklejsze w świecie niebieskie dżinsy i jasną koszulę, nie wiążąc z naszą wczesnopopołudniową eskapadą większych nadziei.
Po powierzchownym zwiedzeniu zamku Ambras, dwugodzinnym przemarszu przez zoo Alpenzoo, dopchaniu się do miniaturowych fenków i zjedzeniu najdroższych lodów w mieście Joanna, niemalże siłą, ciągnęła mnie w stronę skoczni. Nie miałam ani siły, ani ochoty oglądać jakieś wielkiej górki, z której na nartach zjeżdżali faceci w niemęskich kombinezonach. Byłam coraz bardziej przygnębiona faktem, że cudowne wakacje Joanny zakończą się nieuchronną klęską i moim największym w ostatnim czasie niepowodzeniem.
- To tu! – głos Aśki stał się nagle irytujący i piskliwy. Zatrzymałyśmy się na środku chodnika, wpatrując się w niewiadomo co. Faktycznie, nie było żadnej wątpliwości, że po półgodzinnym truchcie dotarłyśmy wreszcie na miejsce.
Podeszłam bliżej i przyjrzałam się uważnie tabliczce.
- Dziś nieczynne dla turystów – oznajmiłam z ulgą – przyjedziemy tu jutro.
Złapałam Joannę za rękę i pociągnęłam w stronę, o ile mnie oczy nie myliły, pokaźnej wielkości cmentarza.
- Zaraz wyjdą – powiedziała, wyrywając mi się.
Nie bardzo wiedziałam o czym mówiła i odniosłam wrażenie, że najlepiej byłoby się nie dowiadywać, o kim mówi moja towarzyszka. Postanowiłam jednak tym razem jej nie ustąpić i ponownie spróbowałam pociągnąć ją za sobą. Ona jednak sprawiała wrażenie wmurowanej w chodnik i ani myślała drgnąć.
- O czym ty mówisz? – spytałam, znudzona tymi dziecinnymi przepychankami.
- Skoczkowie. Przeczytałam w Internecie, że o osiemnastej powinien skończyć się ich trening – wyjaśniła poważnym tonem.
Nagle zrozumiałam, dlaczego chciała odwiedzić te wszystkie miejsca w mieście i przedłużała wszystko, jak tylko mogła.
- Ty pieprzona idiotko – wypaliłam – nie zachowuj się jak psychofanka.
Spojrzała na mnie przelotnie, ignorując całkowicie to, co jej powiedziałam. Wciąż wpatrywała się w wąską ścieżkę, prowadzącą od jakiegoś budynku do bramy wyjściowej.
- Ty się ślinisz – rzuciłam i zaśmiałam się histerycznie. Czułam się jak bohaterka jakieś durnej, amerykańskiej komedii. Zaczęłam żałować, że w ogóle wychyliłam stopę spod tej cholernej kołdry i dałam się namówić na idiotyczną wycieczkę po Innsbrucku, która okazała się niczym innym, jak objawem jednej z wielu psychoz Joanny.
Na horyzoncie pojawił się tłumek złożony z około pięciu chuderlawych facetów, który wprowadził moją koleżanką w jeszcze większą, o ile to możliwe, euforię. Przyglądałam się temu obrazkowi z nieukrywanym przerażeniem, przeczuwając zbliżającą się wielkimi krokami katastrofę. Już za chwilę, za zaledwie parę minut, Aśka zrobi z siebie wariatkę, upokarzając tym nie tylko siebie, ale również mnie. Zrozumiałam, że cokolwiek zrobię to i tak, prędzej czy później, pójdę z nią na dno.
Gorączkowo próbowałam znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Nie miałam na tyle siły, by przepchnąć dziewczynę z drogi skoczków, ani na tyle argumentów i czasu, by przemówić do resztek jej zdrowego rozsądku.
Im bliżej byli, tym Joanna miała bardziej zaślinioną brodę, a jej ciało drżało z podniecenia. Ja natomiast byłam bardziej przerażona. Postanowiłam działać instynktownie i puścić wodzę fantazji. Spojrzałam raz jeszcze w kierunku bramy. Chłopacy wciąż rozmawiali w najlepsze, nie zauważając dramatu, który właśnie toczył się na chodniku zaledwie dziesięć metrów od nich. Nie wiem, skąd w moich mięśniach znalazło się tyle siły, ale z całym impetem rzuciłam się na Joannę, która nie spodziewając się tego heroicznego ataku z mojej strony, straciła równowagę i upadła z hukiem na ziemię. Spojrzałam raz jeszcze na skoczków, upewniając się, że nikt nie widziałam mojego irracjonalnego czynu.
Moja towarzyszka spojrzała na mnie zszokowana, krzycząc coś po polsku.
- Zamknij się – przerwałam jej ostro i uklękłam obok niej. Wyglądała fantastycznie. Przedarte legginsy na kolanie, umorusana bluzka i ociekająca krwią rana na dłoni, która prezentowała się niezwykle efektownie.
Znowu rzuciłam spojrzenie na skoczków, którzy właśnie teraz przechodzili przez bramę i przyglądali się nam z zaciekawieniem.
- Joanno! – zawołałam teatralnie – nic ci nie jest?
Aśka prychnęła i spojrzała na mnie pogardliwie.
- Więc chcesz się na mnie zemścić za Gilberta? Przeprosiłam cię już za to, ja naprawdę żałuję – powiedziała pod nosem.
Machnęłam ręką zniecierpliwiona i zaczęłam pomagać jej wstać. Starałam się robić to na tyle nieporadnie, żeby po chwili jej tyłek znowu zaliczył bliskie spotkanie z chłodnym chodnikiem. Patrzyła na mnie z nieukrywaną nienawiścią, przeklinając dzień, w którym mnie spotkała.
- Coś się stało? – usłyszałam głos za plecami – może pomogę?
Uśmiechnęłam się triumfalnie do Aśki.
- Tyle razy jej powtarzałam, żeby patrzyła pod nogi – odparłam, uśmiechając się słodko.
- Pomogę ci wstać – powiedział chłopak do Joanny i przykląkł przy niej. Nie był wybitnie urodziwy ani nie wyglądał na sportowca. Był niski, jak na mężczyznę i odrobinę za chudy. Jego górna szczęka lekko wystawała, a krzaczaste brwi przyciągały uwagę. Było jednak w nim coś przyjemnego, serdecznego, można by rzecz, że magnetyzującego. Uśmiechnął się życzliwie do Aśki i otrzepał z jej ramion piasek. Odwróciłam się w kierunku reszty chłopaków, którzy z nieukrywanym rozbawieniem przyglądali się całej sytuacji. Przyjrzałam się im uważnie i okazało się, że bez kasków nie wyglądają tak samo.
Ten, który stał najbliżej mnie, patrzył raz na mnie, raz na swojego kolegę, który wciąż głupkowato uśmiechał się do mojej towarzyszki. Miał krzywy uśmiech, niemodne już tunele w uszach i dziwną czapkę, z napisem Physio Term. Następny chłopak był cholernie przystojny. Ciemne, gęste włosy, zielonkawe oczy, oliwkowa skóra i atletyczna budowlowa ciała sprawiła, że zaczęłam myśleć, że skoro niektórzy Austriacy wyglądają jak greccy bogowie, to ten kraj nie może być aż taki beznadziejny.
Kolejny chłopak przyglądał mi się uważnie, uśmiechając się pod nosem. Gdy tylko napotkałam jego wilcze, wygłodniałe spojrzenie wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Moje ciało, od głowy aż po duży palec u stopy, przeszedł niebezpieczny dreszcz. Poczułam, że jestem zgubiona, a on uśmiechnął się triumfalnie tak, jakby mógł czytać w moich myślach. Przeniosłam speszony wzrok na ostatniego chłopaka, który stał z boku. Przypatrywał się całej sytuacji bez zainteresowania, wyraźnie się niecierpliwiąc. Nie miał najmniejszej ochoty ratować obcej dziewczyny, próbować ją podnieść czy chociażby obrzucić jakimkolwiek spojrzeniem jej koleżanki.
- Jak masz na imię? – usłyszałam za plecami.
- Joanna – powiedziała słabym głosem, wczuwając się w rolę obłożnie chorej.
Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- A ja jestem Melissa – powiedziałam z nieukrywaną satysfakcją – miło was poznać.
- My nie musimy się chyba przedstawiać – powiedział ten, który cały czas świdrował mnie wzrokiem.
- Szczerze mówiąc – zaczęłam zadziornie – to nie mam pojęcia kim jesteście.
Chłopak skrzywił się i prychnął z irytacją, a ten, który przez cały czas ignorował całą sytuację, uśmiechnął się do mnie krzywo.
- Może ja was odwiozę do domu? – powiedział bohater Aśki – gdzie mieszkacie?
- W Lans – odpowiedziałam – to miło z twojej…
- Stefan, na litość Boską – przerwał mi ten wiecznie naburmuszony – spieszymy się.
Chłopak poczerwieniał gwałtownie ze wstydu i posłał kumplowi mordercze spojrzenie.
- Jeśli to kłopot to jakoś sobie poradzimy, prawda Mela? – powiedziała szybko Aśka, wspierając się wciąż na ramieniu, jak się przed chwilą okazało, Stefana.
- To żaden problem – powiedział pospiesznie – to niedaleko.
- Jak sobie chcesz – odparł tamten z rezygnacją w głosie.
Uśmiechnęłam się słodko do niego i podniosłam z ziemi torebkę Joanny.
- Nic się nie stanie, jeśli poudajesz chwilę dżentelmena – powiedziałam grzecznie.
Joanna leżała obok mnie na łóżku, czerwona z emocji i z buzią, która dzisiaj najpewniej się nie zamknie. Opowiadała o tym, jak wielką przysługę jej wyświadczyłam, o tym, jak wspaniałymi ludźmi okazali się jej idole i jak Stefan Kraft pięknie pachnie.
Ja natomiast zastanawiałam się nad tym, co się ze mną stało. Zawsze chciałam być inna niż ktokolwiek. Nie być każdą, być niektórą. Wierzyłam, że w tym wszystkim właśnie o to chodzi i to mnie w jakiś sposób uszczęśliwi.
Byłam wolna. Mogłam iść w prawo lub w lewo. Mogłam nie iść nigdzie. Mogłam robić wszystko, co tylko chciałam, a tak naprawdę, w końcowym rozrachunku okazywało się, że nie mogłam niczego. Pewnie dlatego byłam akurat tu, w Austrii, z obcą dziewczyną, nie wiedząc, co właściwie robię.
- Może zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami? – drżący głos Joanny wyrwał mnie z zamyślenia. Patrzyła na mnie uważnie.
- Dlaczego?
Spojrzała w bok, zawstydzona.
- Bo tylko ty nie masz mnie gdzieś.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Jesteśmy całkowicie inne, nie pasujemy do siebie – powiedziałam cierpko.
Joanna przeniosła bezradnie wzrok na mnie.
- Bądź sobie taka, jaka chcesz być – powiedziała po chwili – a ja będę taka, jak teraz. Nie musimy być takie same, żeby się przyjaźnić.
Uśmiechnęłam się do niej, nie wiedząc co powiedzieć.
- Proszę cię – zaczęła błagalnie – Będę dobra. Będę sprzątać, gotować, rozmawiać z tobą, gdy będziesz miała na to ochotę. Nigdy nie miałam przyjaciółki, ale szybko się uczę. Gdy przyjęłam się w tamtym roku na kasę w markecie, kierowniczka powiedziała, że jestem pojętna. Obiecuję, że nie będę żądać od ciebie żadnych tłumaczeń, gdy wrócisz pijana w środku nocy. Będę ci ufać i zrobię dla ciebie wszystko, tylko mnie nie opuszczaj.
Tego dnia Joanna okłamała mnie pierwszy i ostatni raz. Od tamtej pory zawsze pytała mnie gdzie i z kim byłam oraz dlaczego tyle wypiłam. To nie tak, że mi nie ufała. Tamtego wieczoru, gdy piłyśmy wspólnie herbatę, przykryte kołdrą pod samą szyję, Joanna poczuła się za mnie odpowiedzialna.
Korekta: Aga
*
Witajcie!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Przepraszam Was, że tak długo niczego nie było, że nie mnie na Waszych blogach. Poprawię, obiecuję. Mam teraz gorszych czas. Nie mam weny, całymi dniami uczę się biologii, jestem skrajnie zmęczona, przejmuję się łysiejącymi ludźmi.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam aż tak tym rozdziałem. Nie ukrywam, że pisałam go dwa tygodnie i rodził się w wielkich bólach. Spięłam się dzisiaj i w poniedziałek, musiałam Was coś pokazać.
Nadrobię dzisiaj i jutro zaległości u Was z komentarzami.
Mam nadzieję, że wciąż ktoś tu jest, czeka i chce poczytać moje wypociny.
Buziaki dla Was :*
Witajcie!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Przepraszam Was, że tak długo niczego nie było, że nie mnie na Waszych blogach. Poprawię, obiecuję. Mam teraz gorszych czas. Nie mam weny, całymi dniami uczę się biologii, jestem skrajnie zmęczona, przejmuję się łysiejącymi ludźmi.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam aż tak tym rozdziałem. Nie ukrywam, że pisałam go dwa tygodnie i rodził się w wielkich bólach. Spięłam się dzisiaj i w poniedziałek, musiałam Was coś pokazać.
Nadrobię dzisiaj i jutro zaległości u Was z komentarzami.
Mam nadzieję, że wciąż ktoś tu jest, czeka i chce poczytać moje wypociny.
Buziaki dla Was :*
Ps. Zapraszam Was na mojego nowego, siatkarskiego bloga. Pierwszy rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu. Zajrzycie?
To macie link do niego: my--niepokonani.blogspot.com lub kliknijcie na zdjęcie: