Mimo tego, że kartka z kalendarza wskazywała dopiero połowę
maja to żar płynący z nieba stawał się, z godziny na godzinę, coraz bardziej
nieznośny. Słońce świeciło prosto w moją twarz, a dotychczasowo blade policzki
przybrały barwę buraczanej purpury.
Nie zważając na niesprzyjające warunki pogodowe, turyści wszelkich maści i narodowości, a także te wszystkie nierozsądne matki z dziećmi bez czapek, wylegli na paryskie ulice. Ci pierwsi kręcili się bez sensu, wskazując sobie różne drogi, które miały z pewnością prowadzić do najpiękniejszych miejsc w stolicy, a przy tym wszystkim próbowali rozpaczliwie znaleźć chociaż skrawek cienia pod jednym z ozdobnych drzewek, posadzonych w równym rzędzie. Reszta zaznawała odrobiny ochłody na sztucznej plaży nad Sekwaną, mocząc, zmęczone ciągłym wielkomiejskim pędem, stopy.
Czułam, jak moja bladoróżowa sukienka opinała moje ciało, jak obcasy złotych sandałków wbijały się w asfalt, jak moje włosy drżały na nieodczuwalnym, słabym wietrze. Mężczyźni oglądali się za mną, lubieżnie lustrując moje kształty, wyobrażając sobie mnie nad lub pod nimi, całującą ich po torsie, drżącą z podniecenia.
Nigdy nie udawałam, że nie byłam ideałem i że nie widziałam w jaki sposób działam na każdą osobę płci przeciwnej. Z przyjemnością wysłuchiwałam komplementów, mówionych mi namiętnym tonem do ucha, odmawiałam spotkań pod osłoną nocy i zostawałam bohaterką marzeń mężczyzn w każdym wieku.
Byłam piękna. Moje jasne, w moim mniemaniu anielskie, włosy otaczały okrągłą twarz, a na mojej bladej skórze próżno było szukać chociaż jednej niedoskonałości. Oczy, głębokie, niepospolicie zielone, obramowane były wachlarzem rzęs. Policzki urokliwie, lekko zarumienione, nos mały, zgrabny, a usta pełne, kształtem przypominały serce. Byłam szczupła, nie w sposób przeraźliwy i chorobliwy, odbierającym sobie ty samym nutkę seksapilu. Pełne piersi, wąska talia, długie nogi i zadbane stopy.
Nigdy nie należałam do feministek, dla których równość między kobietą i mężczyzną była symbolem nowoczesności i kolejnym etapem ewolucji człowieka. Nigdy nie chciałam zostać policjantką, strażakiem czy harpią korporacyjną, która stanęłaby na starcie wyścigu szczurów. Lubiłam, gdy mężczyzna przepuszczał mnie w drzwiach, prawił mi komplementy, płacił za mnie rachunek i traktował tak, jakbym była dla niego początkiem i końcem wszystkiego. Uwielbiałam, gdy tracił dla mnie głowę, próbował zaspokoić mnie w sposób niekiedy całkowicie nieracjonalny i nierozsądny.
Byłam typem kobiety, do której świat mrugał zalotnie, a każdy kolejny dzień był powodem do uśmiechu, zabawy z lampką wina w dłoni, czy okazją do tańca o świcie na Polach Elizejskich. Nigdy nie wyszukiwałam sobie problemów na siłę, nie zalewałam się łzami bez powodu, nie złościłam się na rzeczy, na które nie miałam wpływu, a większości sprawom pozwalałam się rozwiązywać bez mojego aktywnego udziału.
W życiu nie brakowało mi niczego. Pochodziłam ze znanej francuskiej rodziny prawniczej. Mój dziadek, w parę lat po zakończeniu wojny, rozpoczął studia na Sorbonie, które ukończył z wyróżnieniem. Potem na francuskiej Riwierze odnalazł babcię, skromną malarkę, która całe dnie spędzała na plaży, z pędzlem w ręce, malując wędrówkę słońca po błękitnym niebie. Dał jej wszystko to, co w tym czasach mógł podarować kobiecie zamożny mężczyzna: pieniądze, piękne stroje, dom, najpiękniejsze róże we Francji. Ona w zamian dała mu dwójkę dzieci: ciocię Cecylię i mojego tatę. Z uwagi na to, że los sprawił, że byli bliźniętami, przez lata nie odstępowali siebie na krok, kurczowo trzymali swoje dłonie. Przed studiami wyjechali do Austrii. Mój papa wrócił stamtąd po paru miesiącach, a ciocia Sisi została tam na zawsze. Za każdym razem, gdy pytałam ją, dlaczego zamieniła naszą piękną Francję na taki kraj, uśmiechała się nieznacznie i zaczynała pleść głupoty o nikczemnej sile miłości. Nie zadawałam jej dodatkowych pytań, bo najczęściej wtedy zamyślała się na dłuższą chwilę i idiotycznie wpatrywała się w okno. Ciotka w Austrii skończyła studia, również prawnicze, kupiła duży dom i przygarnęła mnóstwo kotów. Żyła samotnie, gnijąc w swojej willi lub pracy, pijąc mnóstwo francuskiego wina, czytając z wypiekami na twarzy romanse i siedząc w ogrodzie całymi dniami. Nigdy nie wybaczyła mojemu papie, że pozwolił jej zostać w tym, jak sama mówi, ohydnym kraju, gdzie zamiast Paryża i francuskiej Riwiery jest mnóstwo całkowicie bezużytecznych łąk i kanciastych pagórków. Nigdy jednak nie wspomniała nawet o powrocie do domu. Moja mama wciąż powtarza, że dla ciotki byłoby to pogrzebanie tamtej miłości, którą swoim pobytem w Austrii wciąż w jakiś sposób pielęgnowała.
Nienawidziłam odwiedzin u cioci Sisi i to nie dlatego, że jej nie lubiłam, wręcz uwielbiałam spędzać z nią czas. Uważam po prostu, że tutaj, we Francji, wszystko jest piękniejsze. Słońce świeci mocniej, niebo jest bardziej niebieskie, kwiaty mają intensywniejszy zapach, a życie wydaje się mienić wszelkimi barwami. Każdy wyjazd stąd stawał się dla mnie czymś niewyobrażalnym, a chwilami okrutnym. Mówiłam rodzicom, że przecież tu mamy wszystko: góry, morze, łąki, jeziora i że nie ma miejsc piękniejszych niż te we Francji.
Wybór studiów prawniczych i zostanie przez mojego papę adwokatem, z pespektywy czasu, okazało się niezwykle trafnym wyborem. Po odejściu z kancelarii, w której rządy objął mój tata, dziadek zajął się karierą polityczną. Został radnym, później senatorem. Jednak jego znajomość prawa i zasad, obowiązujących w naszym kraju, przysporzyła mu wielu kłopotów. Dziadek, przez te lata, nabył niezbyt pochwalanej umiejętności, jaką było naginania prawa dla własnych korzyści. Niektórzy twierdzili, że bezwstydnie okradał niewinnych podatników, chociaż ja wolałam myśleć, że pożyczał te pieniądze tylko na chwilę. Gdyby nie mój papa i jego wielki talent do wyciągania ludzi z kłopotów różnego rodzaju, dziadek najpewniej spędziłby resztę swojego życia w kryminale pośród przestępców, których niegdyś nie umiał wybronić.
Również ja wybrałam taką ścieżkę zawodową, nie widząc dla siebie innej opcji. Dzisiaj zdałam ostatni egzamin i mogłam oficjalnie mówić o sobie, jako o studentce ostatniego, piątego, roku prawa. Później czekała mnie jedynie aplikacja, którą miałam oczywiście ukończyć u mojego papy, a po uzyskaniu wszystkich kwalifikacji, rozpocząć pracę w rodzinnej kancelarii.
W życiu nie brakowało mi niczego. Byłam inteligentna, młoda, zjawiskowa piękno i niepospolicie intrygująca. Od lat dziecięcych moje życie przypominało bajkę. Byłam rozpieszczana przez rodziców, a jeszcze bardziej przez dziadków, którzy daliby mi gwiazdkę z nieba, gdybym tylko tego zapragnęła. W szkole miałam najlepsze oceny w klasie, a moja gra na fortepianie zachwycała nawet najostrzejszych krytyków. Grałam na wielu instrumentów, śpiewałam w kościelnym chórze, tańczyłam balet, jeździłam konno, pływałam na czas, recytowałam wiersze, pisałam do szkolnych gazetek, uczyłam się pantominy, umiałam wyliczyć każde zadanie matematyczne, biegle mówiłam w wielu europejskich językach, szyłam sobie sukienki, malowałam nadmorskie pejzaże i czytałam mnóstwo literatury pięknej. Swoją wszechstronnością i niebywałym talentem budziłam podziw w dorosłych, a zazdrośni rówieśnicy pałali dla mnie niechęcią. Brak powszechnej akceptacji, nie psuł jednak mojego humoru i nie pozbawił mnie pewności siebie. Nieśmiałość była dla mnie od zawsze skutkiem niskiej świadomości i niewytłumaczalnie niskiej samooceny.
Nienawidziłam jednak tego, że przez większość życia musiałam być rozsądna i poukładana. Chciałam być wolnym ptakiem, nieokiełzanym przez żadne zasady, widzącym w życiu wszystko to, co dla pospolitych ludzi, przesiadujących w kawiarni i opowiadających o rzeczach nic nie znaczących, było niezauważalne. Pragnęłam smakować życie, popełniać idiotyczne błędy, teatralnie cierpieć, ale robić coś, żyć.
Pchnęłam ciężkie drzwi do przodu i wślizgnęłam się do środka, z ciężką siatką zakupów. W środku panował bałagan, przez co luksusowe wnętrze, wyglądało nieco groteskowo. Na podłodze leżały rozrzucone męskie ubrania: spodnie, koszula, pasek, buty ze skóry, jedwabny krawat. Pewnie zaczęłaby je zbierać i zawołałabym Gilberta w celu ustalenia, dlaczego wprowadził taki chaos do naszego, a raczej mojego, mieszkania, gdyby nie fakt, że wśród tej sterty zauważyłam złote szpilki. Uklękłam obok nich, odkładając na półkę siatkę z zakupami. Były to zwykłe, zużyte buty o wątpliwej jakości. W niewielkiej odległości od nich, leżała sukienka, klasyczna mała czarna. Wzięłam ją do ręki, była uszyta z tępego materiału, nie mogła pochodzić od żadnego znanego mi projektanta, najpewniej została zakupiona w jakimś osiedlowym butiku o niskim standardzie. Gdyby nie fakt, że buszowała gdzieś prawie naga w moim mieszkaniu i wyprawiała w nim Bóg wie co, zrobiłoby mi się jej żal.
Ułożyłam ubrania na dwóch kupkach – jedna jego, druga jej. Starannie poskładałam ich rzeczy w obawie, że mogą się wygnieść.
Z mojej sypialni dało się słyszeć rytmiczne uderzenia oparcia łóżka o ścianę i przyspieszone oddechy dwójki kochanków. Podeszłam do komody, stojącej w przestrzennym salonie, który pełnił jednocześnie funkcję jadalni. Otwarłam jedną z szuflad i szybko zlokalizowałam miedzianą szkatułkę, ozdobioną wizerunkiem Wieży Eiffla. Wyciągnęłam z niej pięć, może sześć, cienkich papierosów, siadłam na białej, pikowanej kanapie i zdjęłam buty, które ułożyłam w idealnej linii przy czarnym stoliku.
Oczywiście nie musiał to być mój chłopak. To mógłby jego brat, który chcąc czmychnąć się przed czujnym wzrokiem rodziców, podkradł im klucze do mojego mieszkania i przyprowadził tu dziewczynę. Poddawał się teraz pierwszym miłosnym uniesieniom, dotykał kobiecych piersi, pieścił jej uda, całował w każde możliwe miejsce. Uśmiechnęłam się na widok własnych wspomnień.
Nie miałam w życiu wielu mężczyzn, ale za to każdy związek był namiętny i burzliwy. Zabierali mnie w piękne miejsca, kupowali drogie perfumy i opowiadali różne farmazony, ale żaden z nich nie domyślił się, że tak naprawdę pragnęłam rzeczy prostych. Wystarczyłoby mi jedzenie kanapek z ketchupem, spacery po plaży czy wyjście do kina, pod warunkiem, że robilibyśmy to wspólnie, do końca życia.
Z fascynacją przyglądałam się kształtowi papierosa, który zmieniał się pod wpływem nacisku moich palców. Wzięłam do ręki zapaliczkę. Zaciągnęłam się dymem tak mocno, że zakręciło mi się głowie. Doszło do mnie, że to nie mógł być jego brat, bo jest zbyt za młody na noszenie takich garniturów. Z sypialni dobiegało mnie coraz głośniejsze stękania, jęczenie i wzdychanie obojga. Nawet, gdy osłoniłam uszy wciąż słyszałam te dźwięki, wwiercały mi się w każdą zmarszczkę mózgu i wżarało się boleśnie w moje serce, które biło jak oszalałe.
Gilbert był bez wątpienia mężczyzną wyjątkowy. Był w połowie francuzem, a w drugiej włochem – można rzec, że był mieszanką genów idealnych i taki właśnie dla mnie był. Do szaleństwa doprowadzały mnie jego silne ramiona, jego karmelowa skóra i brązowe oczy. Rozpływałam się, gdy mnie dotykał, gdy całował, gdy sprawiał, że krzyczałam.
Zapaliłam kolejnego papierosa, gdy dziewczyna szczytowała. Rozwiała moje wszelkie wątpliwości, gdy wykrzyczała lubieżnie jego imię i roześmiała głośno. On też się śmiał i wyglądałoby to nawet romantycznie, gdyby nie fakt, że siedziałam w pokoju obok i dzielnie wysłuchiwałam tego, co mi zafundował.
Drzwi od, najpewniej, łazienki otworzyły się, a po chwili słyszałam strumień płynącej wody, odbijający się od nagiego torsu Gilberta. Przymknęłam oczy i nagle poczułam w swoim gardle ochotę na wino. Palącą tęsknotę za tym wykwintnym trunkiem, który niewątpliwie pomógłby oswoić się z zaistniałą sytuacją.
Nigdy nic podobnego mi się nie przydarzyło. Nigdy żaden mężczyzna mnie nie zdradził, jestem nawet pewna, że żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał o seksie lub chociażby pocałunku z inną.
Nie byłam typem kobiety, którą się zdradza od tak i porzuca.
Miałam świadomość, że ten dzień, ta chwilą, z którą próbowałam się teraz rozpaczliwie pogodzić, zmieni we mnie wszystko i na zawsze. Nie mogłam na to pozwolić, nie mogłam dać zachwiać w sobie poczucia własnej wyjątkowości i pewności siebie.
Dziewczyna wpadła do salonu. Była niska, ale dość zgrabna, a w za dużej koszulce Gilberta prezentowała się urokliwie. Nie wyglądała na dużo młodszą ode mnie, mógł nas dzielić rok, góra dwa. Za to miała bardzo naiwne spojrzenie, zwabionej owieczki do jaskini lwa. Wpatrywała się we mnie wystraszona tak, jakby dopiero teraz zrozumiała, że ten seksowny facet, który właśnie obmywa się z jej potu i innych płynów ustrojowych, nie jest samotny. Ja też nie spuszczałam z niej wzroku, zaciągając się papierosem.
- Bonjour – powiedziałam po chwili, biorąc potężny łyk wina.
- Dzień dobry – odparła po angielsku drżącym głosem. Wywróciłam oczami i zacmokałam teatralnie.
- Jesteś we Francji, więc mów po francusku – upomniałam ją w swoim języku. Widziałam jak ręce jej drżą, a usta i głowa szukają odpowiedzią, którą mogłaby się jakoś usprawiedliwić. Tylko, że żadne jej słowo nie mogłoby pełnić funkcji wytłumaczenia. Sytuacja była klarowna, nie było co tego żadnych wątpliwości. Była kochanką mojego mężczyzny, bez różnicy czy tylko dzisiaj czy od pół roku.
Jej uroda była słowiańska. Jej skóra była jasna, odrobinę zaróżowiona pod wpływem emocji, oczy jasne, niebieskie, a włosy złote, uczesane w warkocz.
- Rosjanka? – zapytałam po angielsku – Nie wystarczy wam to, że wzięliście Krym, cudzi mężczyźni też wam nie umkną?
Wstałam z kanapy i sięgnęłam po jej rzeczy. Z drwiną przyjrzałam się jej sukience i rzuciłam ją w jej stronę. Dziewczyną posłusznie schyliła się po ubranie i przycisnęła je do siebie.
- Jestem z Polski – powiedziała cicho.
- Słyszałam, że to kraj idiotów, złodziei i pijaków – uśmiechnęłam kpiąco – Czy wszystkie kobiety u was są tak rozwiązłe, jak ty?
W jej oczach stanęły łzy. Wzięłam do ust kolejnego papierosa i zaciągnęłam się nim.
- Jak masz na imię? – Zapytałam ze spokojem.
- Joanna.
- Jeanne – powtórzyłam – nie wiedziałaś, że nie należy wskakiwać do łóżka zajętym mężczyznom?
Spojrzała na mnie spode łba.
- Proszę pani, ja nie wiedziałam, że on ma kogoś – odparła smutno.
Głośno się zaśmiałam.
- To w takim razie jesteś głupia, bo jak inaczej wytłumaczyć, że nie zauważyłaś tych setek naszych zdjęć w całym domu?
Spuściła wzrok. Wpatrywały się w swoje bose stopy na czarnym dywaniku. Woda przestała płynąć.
- Chociaż doszłaś? – nie obchodziło mnie to, że jestem wulgarna. Musiałam wiedzieć.
- Trzy razy – odparła, uśmiechając się.
Pokiwałam nieznacznie głową. Drzwi od łazienki trzasnęły.
- Chociaż taki pożytek z tej sytuacji – burknęłam.
Po chwili Gilbert pojawił się w salonie. Najpierw bez skrępowanie podszedł do nieruchomo stojącej dziewczyny, a potem poczerwieniał, gdy dostrzegł, że nie są sami. Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem, potem zaczął wygadywać jakieś śmieszne rzeczy o naszej miłości, zapewniając, że ta biedna Jeanne, która wciąż wpatrywała się w niego maślanym wzrokiem, tak naprawdę nic dla niego nie znaczyła.
Sięgnęłam po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej skórzany portfel. W któreś przegródce odnalazłam banknot – sto euro. Wstałam z miejsca i chwiejnym krokiem ruszyłam do przodu. Podeszłam do Gilberta i wsunęłam mu pieniądze zza gumkę bokserek.
- Kochanie – powiedziałam spokojnie – bądź dżentelmenem i zaproś swoją panienkę na obiad, a potem się stąd wynoś.
Tak właśnie wyglądała dzień, w którym miało zmienić się moje życie.
Nie zważając na niesprzyjające warunki pogodowe, turyści wszelkich maści i narodowości, a także te wszystkie nierozsądne matki z dziećmi bez czapek, wylegli na paryskie ulice. Ci pierwsi kręcili się bez sensu, wskazując sobie różne drogi, które miały z pewnością prowadzić do najpiękniejszych miejsc w stolicy, a przy tym wszystkim próbowali rozpaczliwie znaleźć chociaż skrawek cienia pod jednym z ozdobnych drzewek, posadzonych w równym rzędzie. Reszta zaznawała odrobiny ochłody na sztucznej plaży nad Sekwaną, mocząc, zmęczone ciągłym wielkomiejskim pędem, stopy.
Czułam, jak moja bladoróżowa sukienka opinała moje ciało, jak obcasy złotych sandałków wbijały się w asfalt, jak moje włosy drżały na nieodczuwalnym, słabym wietrze. Mężczyźni oglądali się za mną, lubieżnie lustrując moje kształty, wyobrażając sobie mnie nad lub pod nimi, całującą ich po torsie, drżącą z podniecenia.
Nigdy nie udawałam, że nie byłam ideałem i że nie widziałam w jaki sposób działam na każdą osobę płci przeciwnej. Z przyjemnością wysłuchiwałam komplementów, mówionych mi namiętnym tonem do ucha, odmawiałam spotkań pod osłoną nocy i zostawałam bohaterką marzeń mężczyzn w każdym wieku.
Byłam piękna. Moje jasne, w moim mniemaniu anielskie, włosy otaczały okrągłą twarz, a na mojej bladej skórze próżno było szukać chociaż jednej niedoskonałości. Oczy, głębokie, niepospolicie zielone, obramowane były wachlarzem rzęs. Policzki urokliwie, lekko zarumienione, nos mały, zgrabny, a usta pełne, kształtem przypominały serce. Byłam szczupła, nie w sposób przeraźliwy i chorobliwy, odbierającym sobie ty samym nutkę seksapilu. Pełne piersi, wąska talia, długie nogi i zadbane stopy.
Nigdy nie należałam do feministek, dla których równość między kobietą i mężczyzną była symbolem nowoczesności i kolejnym etapem ewolucji człowieka. Nigdy nie chciałam zostać policjantką, strażakiem czy harpią korporacyjną, która stanęłaby na starcie wyścigu szczurów. Lubiłam, gdy mężczyzna przepuszczał mnie w drzwiach, prawił mi komplementy, płacił za mnie rachunek i traktował tak, jakbym była dla niego początkiem i końcem wszystkiego. Uwielbiałam, gdy tracił dla mnie głowę, próbował zaspokoić mnie w sposób niekiedy całkowicie nieracjonalny i nierozsądny.
Byłam typem kobiety, do której świat mrugał zalotnie, a każdy kolejny dzień był powodem do uśmiechu, zabawy z lampką wina w dłoni, czy okazją do tańca o świcie na Polach Elizejskich. Nigdy nie wyszukiwałam sobie problemów na siłę, nie zalewałam się łzami bez powodu, nie złościłam się na rzeczy, na które nie miałam wpływu, a większości sprawom pozwalałam się rozwiązywać bez mojego aktywnego udziału.
W życiu nie brakowało mi niczego. Pochodziłam ze znanej francuskiej rodziny prawniczej. Mój dziadek, w parę lat po zakończeniu wojny, rozpoczął studia na Sorbonie, które ukończył z wyróżnieniem. Potem na francuskiej Riwierze odnalazł babcię, skromną malarkę, która całe dnie spędzała na plaży, z pędzlem w ręce, malując wędrówkę słońca po błękitnym niebie. Dał jej wszystko to, co w tym czasach mógł podarować kobiecie zamożny mężczyzna: pieniądze, piękne stroje, dom, najpiękniejsze róże we Francji. Ona w zamian dała mu dwójkę dzieci: ciocię Cecylię i mojego tatę. Z uwagi na to, że los sprawił, że byli bliźniętami, przez lata nie odstępowali siebie na krok, kurczowo trzymali swoje dłonie. Przed studiami wyjechali do Austrii. Mój papa wrócił stamtąd po paru miesiącach, a ciocia Sisi została tam na zawsze. Za każdym razem, gdy pytałam ją, dlaczego zamieniła naszą piękną Francję na taki kraj, uśmiechała się nieznacznie i zaczynała pleść głupoty o nikczemnej sile miłości. Nie zadawałam jej dodatkowych pytań, bo najczęściej wtedy zamyślała się na dłuższą chwilę i idiotycznie wpatrywała się w okno. Ciotka w Austrii skończyła studia, również prawnicze, kupiła duży dom i przygarnęła mnóstwo kotów. Żyła samotnie, gnijąc w swojej willi lub pracy, pijąc mnóstwo francuskiego wina, czytając z wypiekami na twarzy romanse i siedząc w ogrodzie całymi dniami. Nigdy nie wybaczyła mojemu papie, że pozwolił jej zostać w tym, jak sama mówi, ohydnym kraju, gdzie zamiast Paryża i francuskiej Riwiery jest mnóstwo całkowicie bezużytecznych łąk i kanciastych pagórków. Nigdy jednak nie wspomniała nawet o powrocie do domu. Moja mama wciąż powtarza, że dla ciotki byłoby to pogrzebanie tamtej miłości, którą swoim pobytem w Austrii wciąż w jakiś sposób pielęgnowała.
Nienawidziłam odwiedzin u cioci Sisi i to nie dlatego, że jej nie lubiłam, wręcz uwielbiałam spędzać z nią czas. Uważam po prostu, że tutaj, we Francji, wszystko jest piękniejsze. Słońce świeci mocniej, niebo jest bardziej niebieskie, kwiaty mają intensywniejszy zapach, a życie wydaje się mienić wszelkimi barwami. Każdy wyjazd stąd stawał się dla mnie czymś niewyobrażalnym, a chwilami okrutnym. Mówiłam rodzicom, że przecież tu mamy wszystko: góry, morze, łąki, jeziora i że nie ma miejsc piękniejszych niż te we Francji.
Wybór studiów prawniczych i zostanie przez mojego papę adwokatem, z pespektywy czasu, okazało się niezwykle trafnym wyborem. Po odejściu z kancelarii, w której rządy objął mój tata, dziadek zajął się karierą polityczną. Został radnym, później senatorem. Jednak jego znajomość prawa i zasad, obowiązujących w naszym kraju, przysporzyła mu wielu kłopotów. Dziadek, przez te lata, nabył niezbyt pochwalanej umiejętności, jaką było naginania prawa dla własnych korzyści. Niektórzy twierdzili, że bezwstydnie okradał niewinnych podatników, chociaż ja wolałam myśleć, że pożyczał te pieniądze tylko na chwilę. Gdyby nie mój papa i jego wielki talent do wyciągania ludzi z kłopotów różnego rodzaju, dziadek najpewniej spędziłby resztę swojego życia w kryminale pośród przestępców, których niegdyś nie umiał wybronić.
Również ja wybrałam taką ścieżkę zawodową, nie widząc dla siebie innej opcji. Dzisiaj zdałam ostatni egzamin i mogłam oficjalnie mówić o sobie, jako o studentce ostatniego, piątego, roku prawa. Później czekała mnie jedynie aplikacja, którą miałam oczywiście ukończyć u mojego papy, a po uzyskaniu wszystkich kwalifikacji, rozpocząć pracę w rodzinnej kancelarii.
W życiu nie brakowało mi niczego. Byłam inteligentna, młoda, zjawiskowa piękno i niepospolicie intrygująca. Od lat dziecięcych moje życie przypominało bajkę. Byłam rozpieszczana przez rodziców, a jeszcze bardziej przez dziadków, którzy daliby mi gwiazdkę z nieba, gdybym tylko tego zapragnęła. W szkole miałam najlepsze oceny w klasie, a moja gra na fortepianie zachwycała nawet najostrzejszych krytyków. Grałam na wielu instrumentów, śpiewałam w kościelnym chórze, tańczyłam balet, jeździłam konno, pływałam na czas, recytowałam wiersze, pisałam do szkolnych gazetek, uczyłam się pantominy, umiałam wyliczyć każde zadanie matematyczne, biegle mówiłam w wielu europejskich językach, szyłam sobie sukienki, malowałam nadmorskie pejzaże i czytałam mnóstwo literatury pięknej. Swoją wszechstronnością i niebywałym talentem budziłam podziw w dorosłych, a zazdrośni rówieśnicy pałali dla mnie niechęcią. Brak powszechnej akceptacji, nie psuł jednak mojego humoru i nie pozbawił mnie pewności siebie. Nieśmiałość była dla mnie od zawsze skutkiem niskiej świadomości i niewytłumaczalnie niskiej samooceny.
Nienawidziłam jednak tego, że przez większość życia musiałam być rozsądna i poukładana. Chciałam być wolnym ptakiem, nieokiełzanym przez żadne zasady, widzącym w życiu wszystko to, co dla pospolitych ludzi, przesiadujących w kawiarni i opowiadających o rzeczach nic nie znaczących, było niezauważalne. Pragnęłam smakować życie, popełniać idiotyczne błędy, teatralnie cierpieć, ale robić coś, żyć.
Pchnęłam ciężkie drzwi do przodu i wślizgnęłam się do środka, z ciężką siatką zakupów. W środku panował bałagan, przez co luksusowe wnętrze, wyglądało nieco groteskowo. Na podłodze leżały rozrzucone męskie ubrania: spodnie, koszula, pasek, buty ze skóry, jedwabny krawat. Pewnie zaczęłaby je zbierać i zawołałabym Gilberta w celu ustalenia, dlaczego wprowadził taki chaos do naszego, a raczej mojego, mieszkania, gdyby nie fakt, że wśród tej sterty zauważyłam złote szpilki. Uklękłam obok nich, odkładając na półkę siatkę z zakupami. Były to zwykłe, zużyte buty o wątpliwej jakości. W niewielkiej odległości od nich, leżała sukienka, klasyczna mała czarna. Wzięłam ją do ręki, była uszyta z tępego materiału, nie mogła pochodzić od żadnego znanego mi projektanta, najpewniej została zakupiona w jakimś osiedlowym butiku o niskim standardzie. Gdyby nie fakt, że buszowała gdzieś prawie naga w moim mieszkaniu i wyprawiała w nim Bóg wie co, zrobiłoby mi się jej żal.
Ułożyłam ubrania na dwóch kupkach – jedna jego, druga jej. Starannie poskładałam ich rzeczy w obawie, że mogą się wygnieść.
Z mojej sypialni dało się słyszeć rytmiczne uderzenia oparcia łóżka o ścianę i przyspieszone oddechy dwójki kochanków. Podeszłam do komody, stojącej w przestrzennym salonie, który pełnił jednocześnie funkcję jadalni. Otwarłam jedną z szuflad i szybko zlokalizowałam miedzianą szkatułkę, ozdobioną wizerunkiem Wieży Eiffla. Wyciągnęłam z niej pięć, może sześć, cienkich papierosów, siadłam na białej, pikowanej kanapie i zdjęłam buty, które ułożyłam w idealnej linii przy czarnym stoliku.
Oczywiście nie musiał to być mój chłopak. To mógłby jego brat, który chcąc czmychnąć się przed czujnym wzrokiem rodziców, podkradł im klucze do mojego mieszkania i przyprowadził tu dziewczynę. Poddawał się teraz pierwszym miłosnym uniesieniom, dotykał kobiecych piersi, pieścił jej uda, całował w każde możliwe miejsce. Uśmiechnęłam się na widok własnych wspomnień.
Nie miałam w życiu wielu mężczyzn, ale za to każdy związek był namiętny i burzliwy. Zabierali mnie w piękne miejsca, kupowali drogie perfumy i opowiadali różne farmazony, ale żaden z nich nie domyślił się, że tak naprawdę pragnęłam rzeczy prostych. Wystarczyłoby mi jedzenie kanapek z ketchupem, spacery po plaży czy wyjście do kina, pod warunkiem, że robilibyśmy to wspólnie, do końca życia.
Z fascynacją przyglądałam się kształtowi papierosa, który zmieniał się pod wpływem nacisku moich palców. Wzięłam do ręki zapaliczkę. Zaciągnęłam się dymem tak mocno, że zakręciło mi się głowie. Doszło do mnie, że to nie mógł być jego brat, bo jest zbyt za młody na noszenie takich garniturów. Z sypialni dobiegało mnie coraz głośniejsze stękania, jęczenie i wzdychanie obojga. Nawet, gdy osłoniłam uszy wciąż słyszałam te dźwięki, wwiercały mi się w każdą zmarszczkę mózgu i wżarało się boleśnie w moje serce, które biło jak oszalałe.
Gilbert był bez wątpienia mężczyzną wyjątkowy. Był w połowie francuzem, a w drugiej włochem – można rzec, że był mieszanką genów idealnych i taki właśnie dla mnie był. Do szaleństwa doprowadzały mnie jego silne ramiona, jego karmelowa skóra i brązowe oczy. Rozpływałam się, gdy mnie dotykał, gdy całował, gdy sprawiał, że krzyczałam.
Zapaliłam kolejnego papierosa, gdy dziewczyna szczytowała. Rozwiała moje wszelkie wątpliwości, gdy wykrzyczała lubieżnie jego imię i roześmiała głośno. On też się śmiał i wyglądałoby to nawet romantycznie, gdyby nie fakt, że siedziałam w pokoju obok i dzielnie wysłuchiwałam tego, co mi zafundował.
Drzwi od, najpewniej, łazienki otworzyły się, a po chwili słyszałam strumień płynącej wody, odbijający się od nagiego torsu Gilberta. Przymknęłam oczy i nagle poczułam w swoim gardle ochotę na wino. Palącą tęsknotę za tym wykwintnym trunkiem, który niewątpliwie pomógłby oswoić się z zaistniałą sytuacją.
Nigdy nic podobnego mi się nie przydarzyło. Nigdy żaden mężczyzna mnie nie zdradził, jestem nawet pewna, że żaden z nich nawet przez chwilę nie pomyślał o seksie lub chociażby pocałunku z inną.
Nie byłam typem kobiety, którą się zdradza od tak i porzuca.
Miałam świadomość, że ten dzień, ta chwilą, z którą próbowałam się teraz rozpaczliwie pogodzić, zmieni we mnie wszystko i na zawsze. Nie mogłam na to pozwolić, nie mogłam dać zachwiać w sobie poczucia własnej wyjątkowości i pewności siebie.
Dziewczyna wpadła do salonu. Była niska, ale dość zgrabna, a w za dużej koszulce Gilberta prezentowała się urokliwie. Nie wyglądała na dużo młodszą ode mnie, mógł nas dzielić rok, góra dwa. Za to miała bardzo naiwne spojrzenie, zwabionej owieczki do jaskini lwa. Wpatrywała się we mnie wystraszona tak, jakby dopiero teraz zrozumiała, że ten seksowny facet, który właśnie obmywa się z jej potu i innych płynów ustrojowych, nie jest samotny. Ja też nie spuszczałam z niej wzroku, zaciągając się papierosem.
- Bonjour – powiedziałam po chwili, biorąc potężny łyk wina.
- Dzień dobry – odparła po angielsku drżącym głosem. Wywróciłam oczami i zacmokałam teatralnie.
- Jesteś we Francji, więc mów po francusku – upomniałam ją w swoim języku. Widziałam jak ręce jej drżą, a usta i głowa szukają odpowiedzią, którą mogłaby się jakoś usprawiedliwić. Tylko, że żadne jej słowo nie mogłoby pełnić funkcji wytłumaczenia. Sytuacja była klarowna, nie było co tego żadnych wątpliwości. Była kochanką mojego mężczyzny, bez różnicy czy tylko dzisiaj czy od pół roku.
Jej uroda była słowiańska. Jej skóra była jasna, odrobinę zaróżowiona pod wpływem emocji, oczy jasne, niebieskie, a włosy złote, uczesane w warkocz.
- Rosjanka? – zapytałam po angielsku – Nie wystarczy wam to, że wzięliście Krym, cudzi mężczyźni też wam nie umkną?
Wstałam z kanapy i sięgnęłam po jej rzeczy. Z drwiną przyjrzałam się jej sukience i rzuciłam ją w jej stronę. Dziewczyną posłusznie schyliła się po ubranie i przycisnęła je do siebie.
- Jestem z Polski – powiedziała cicho.
- Słyszałam, że to kraj idiotów, złodziei i pijaków – uśmiechnęłam kpiąco – Czy wszystkie kobiety u was są tak rozwiązłe, jak ty?
W jej oczach stanęły łzy. Wzięłam do ust kolejnego papierosa i zaciągnęłam się nim.
- Jak masz na imię? – Zapytałam ze spokojem.
- Joanna.
- Jeanne – powtórzyłam – nie wiedziałaś, że nie należy wskakiwać do łóżka zajętym mężczyznom?
Spojrzała na mnie spode łba.
- Proszę pani, ja nie wiedziałam, że on ma kogoś – odparła smutno.
Głośno się zaśmiałam.
- To w takim razie jesteś głupia, bo jak inaczej wytłumaczyć, że nie zauważyłaś tych setek naszych zdjęć w całym domu?
Spuściła wzrok. Wpatrywały się w swoje bose stopy na czarnym dywaniku. Woda przestała płynąć.
- Chociaż doszłaś? – nie obchodziło mnie to, że jestem wulgarna. Musiałam wiedzieć.
- Trzy razy – odparła, uśmiechając się.
Pokiwałam nieznacznie głową. Drzwi od łazienki trzasnęły.
- Chociaż taki pożytek z tej sytuacji – burknęłam.
Po chwili Gilbert pojawił się w salonie. Najpierw bez skrępowanie podszedł do nieruchomo stojącej dziewczyny, a potem poczerwieniał, gdy dostrzegł, że nie są sami. Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem, potem zaczął wygadywać jakieś śmieszne rzeczy o naszej miłości, zapewniając, że ta biedna Jeanne, która wciąż wpatrywała się w niego maślanym wzrokiem, tak naprawdę nic dla niego nie znaczyła.
Sięgnęłam po swoją torebkę i wyciągnęłam z niej skórzany portfel. W któreś przegródce odnalazłam banknot – sto euro. Wstałam z miejsca i chwiejnym krokiem ruszyłam do przodu. Podeszłam do Gilberta i wsunęłam mu pieniądze zza gumkę bokserek.
- Kochanie – powiedziałam spokojnie – bądź dżentelmenem i zaproś swoją panienkę na obiad, a potem się stąd wynoś.
Tak właśnie wyglądała dzień, w którym miało zmienić się moje życie.
*
Wybaczccie, że dopiero dzisiaj zjawiam się z pierwszym rozdziałem, który tak naprawdę jest wstępem całej historii i pokazaniem jednej z twarzy Melissy. Nie ukrywam się, że mam pewne trudności z wczuciem się w nią. Mam nadzieję, że nie jesteście rozczarowane.
Następny rozdział pojawi się w bliżej nieokreślonej przyszłosći. Wyjeżdzam na kilka dni, ale będę pisać w notesiku.
Zapraszam na mojego snapa i instagrama.
Jeśli chcesz być infromowana to w menu wpisz zakładkę o właśnie tej nazwie i zostaw link do swojego bloga. Możesz być również informowana poprzez snapchata (zuzziekk).
Zapraszam!